sobota, 16 stycznia 2016

Chapter 4

Miłego czytania. ;)

          Na wschodzie niebo iskrzyło się, jakby tysiące błyskawic postanowiło uderzać w jedno miejsce. Wokół mieniła się również dziwna, złotawa mgła, która powoli wtapiała się w gwiazdy i robiła coraz mniej widzialna, gdyby nie późna pora, na pewno to widowisko przyciągnęłoby wielu gapiów. Było tak jasno, że bardziej wyglądało to na świt niż środek nocy, a na to przecież wskazywał księżyc, który srebrną poświatą próbował przyćmić ten dziwny blask. Dopiero po dłuższej chwili wszystko zaczęło wracać do normy i okolica z powrotem spowijała się mrokiem.


          Po zaułku rozniósł się cichy trzask i po chwili zza kontenera wybiegł bury kot, goniąc coś, co biegło zdecydowanie zbyt szybko, aby zauważyć jakikolwiek konkretny kształt. Chłopak z kapturem na głowie usiadł na schodach pożarowych, jego płeć zdradzały jedynie rysy ledwo widoczne w nikłej poświacie księżyca. Tuż przed nim stanął drugi o jasnobrązowych włosach, roztrzepanych przez wiatr. Włożył dłonie do kieszeni, a z jego ust wydobyła się para.
           – I jak? Masz? – zapytał, przestępując z nogi na nogę, w ten sposób próbując się jakoś ogrzać.
          – Może... – Wyszczerzył się szeroko i przysunął bliżej krawędzi schodów, by dosięgnąć nogami do podłoża.
           – Karmel! – warknął i pociągnął za przydługą parkę chłopaka, sprawiając, że spadł na popękany asfalt. – Nie mam na to czasu, młody.
           – Spokojnie, stary. – Zachichotał i wstał. – I nie pyskuj do swojego dilera.
           – Taki z ciebie diler jak ze mnie panna młoda. 
           – Pff... – Naburmuszył się.
           – No, już, Karmel, nie obrażaj się tylko mów. – Klepnął go w ramię.
           – Najpierw obrażasz, a potem prosisz o coś. – Prychnął, próbując ukryć kolejny chichot i przybrał obrażoną minę.
           – Karmel... – Westchnął przeciągle.
           – Jeszcze klęknij i mi się oświadcz! – Wybuchnął śmiechem.
           – Ugh... – Uniósł ręce ku górze. – Widzisz i nie grzmisz?
           – Zdradzę ci tajemnicę, Razi. – Nachylił się. – Tego kogoś tam na górze nie ma – parsknął.
           – Och, cicho siedź...
           – To mam mówić, czy siedzieć cicho?
           – Nie mam do ciebie sił. – Wplótł palce w swoje włosy i pociągnął za nie.
           – Do usług. – Ukłonił się lekko.
           – Cholera, Karmel!
           – No, już, już... – Rzucił w jego stronę paczkę o nierównym kształcie. – Masz.
           – Nareszcie! Jeszcze jakieś wieści? – Przerzucał pakunek z dłoni w dłoń.
           – Wiesz, Razjel, widzieliśmy się wczoraj... Wiele się zmieniło!
           – Ehh... Kiepski z ciebie przyjaciel.
           – Wiem. – Uśmiechnął się szeroko.
           – Będę lecieć, muszę jeszcze odwiedzić... starego znajomego – mruknął i się odwrócił. – Cześć!
           – Jasne! – Wspiął się po schodach i po chwili biegł już po dachach kamienic, przeskakując z jednej na drugą.
           Brązowowłosy chłopak westchnął ponownie i cicho zachichotał, po czym pokręcił głową. Naprawdę od dawna się nie śmiał, ale ten dzieciak potrafił wywołać uśmiech na jego twarzy nawet w krytycznych sytuacjach. Brakowało mu go, odkąd uciekł z siedziby. Nawet jeśli dość często się widzieli, było to spotkania głównie biznesowe, jeśli tak można było nazwać przekazywanie mu wiadomości przez mało rozgarniętego czternastolatka. Przerzucił jeszcze raz pakunek z dłoni do dłoni. Teraz musiał już tylko znaleźć Ducha, bardzo dawno się z nim nie widział i zdecydowanie musiał złożyć mu wizytę. Uśmiechnął się chytrze pod nosem, na tę myśl.

~*~

           Wszelkie dziwne zjawiska, w postaci obrazów ze złotawej mgły, zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Okolica wydawała się przez to bardziej mroczna, bo nie oświetlały jej już niezwykłe wyładowania elektryczne, kumulujące się nad Cmentarzyskiem. Burzowe chmury mozolnie sunęły po niebie i wydawało się, że nie miały końca. Nikłe rozbłyski, dające jedyne oświetlenie, ledwo przedzierały się przez tę gęstwinę. Grzmoty przypominały teraz bardziej przeciągłe, zwierzęce pomruki niż warknięcia i ryki.
           Deszcz, który wcześniej padał, zdążył zgasić wszystkie płomienie, które trawiły wszystko, co napotkały. W centrum znajdował się duży, spalony obszar, o kształcie przypominającym okrąg, jedynie z kilkoma nierównościami. Wokół walały się niedopałki drewna i siana, ale po Esselance nie było ani śladu. Wokół tego miejsca unosiło się kilka złotawych drobin na dowód, że to, co widzieli, nie było tylko snem.
           Przy bramie Cmentarzyska Samochodów, opierając się o ogrodzenie, siedzieli członkowie zespołu. Ciszę pomiędzy nimi przerywały głośne, łapczywe oddechy. Powietrze przesiąkło dymem i drażniło ich gardła. Drżały im ręce, nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Myśleli, że będzie to zwykły pogrzeb, jeśli tak można nazwać spalenie ciała pośród zardzewiałych fordów, kilku porsche, a nawet jednego ferrari z wybitą szybą. Jednak nawet taka ceremonia byłaby normalniejsza niż złota mgła, układająca się w obraz tygrysa, który na dodatek ryczy i to dość głośno.
           Kuroshi, z polecenia Alexa, poleciał na zwiady, aby sprawdzić, czy droga powrotna jest pusta i mogą nią bezpiecznie wrócić. Electric z początku chciała się o to wykłócać, ale wiedziała, że jej narzekanie nie pomaga, a wręcz przeciwnie, więc siedziała tym razem cicho. Miała dość innych zmartwień, by myśleć jeszcze o nie swoim Deamonie, a jednym z nich była ich liderka.
           Oczy dziewczyny błądziły po otaczających ją, zniszczonych korozją samochodach. Przez chwilę skupiała się na poszarpanej tapicerce przeciętego na pół minivana, a zaraz potem na górze opon w rogu. Jej ciemnoszare tęczówki przypominały swoim kolorem burzowe niebo, prawie można było zobaczyć w nich sunące powoli chmury.
           Zawiał mocniejszy wiatr, a przez nią przeszły dreszcze. Przestała tępo spoglądać przed siebie i rozmyślać co się stało z Esse. Zamiast tego przeniosła wzrok na swoje dłonie, przyglądając się szczególnie bliźnie zaczynającej się pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym i ciągnącej się aż do nadgarstka. Sfrustrowana warknęła cicho jakieś przekleństwo pod nosem, uderzyła pięścią o ziemię i natychmiast tego pożałowała. W dłoń wbiło jej się kilka kawałków szkła, syknęła z bólu i przygryzła wargę, jakby to miało jakoś pomóc.
           Cecil westchnęła i wstała, a następnie podeszła do zranionej Azjatki.
           – Pokaż to – mruknęła, kucając obok.
           – T-to nic. – Spojrzała w bok, ale posłusznie przysunęła lewą rękę bliżej dziewczyny.
           – W klubie ci to odkażę i lepiej opatrzę. – Wyciągnęła ostrożnie dwa kawałki szkła, które tkwiły tuż obok małego palca, a następnie owinęła wokół bandaż, chcąc powstrzymać krwawienie. – Ciesz się, że noszę przy sobie miniapteczkę – mówiąc to, wskazała na saszetkę, znajdującą się na jej biodrze.
           – Dzięki. – Uśmiechnęła się delikatnie i poklepała miejsce obok siebie drugą dłonią. – Siadaj.
           Blondynka przystała na propozycję i znów nastała uciążliwa cisza, przerywana tylko nierównymi oddechami. Nie trwała ona jednak dość długo, bo przerwał ją dźwięk przypominający warkot silnika pomieszany z jakimiś przytłumionymi głosami. Cały zespół wstał jak oparzony i zanim zdążyli cokolwiek zrobić, na ramieniu Alexa usiadł kruk.
           – Nie ma czasu. Musicie uciekać tylną bramą – wysapał.
           – Wiejemy! – Właściciel Deamona natychmiast pobiegł w odpowiednim kierunku.
           Trzasnęły samochodowe drzwi, najpierw jedne, a potem dwa następne, czyli wysiadały przynajmniej trzy osoby. Nie myśląc nad tym, schowali się za górą śmieci, akurat w momencie, gdy na teren Cmentarzyska wkroczyli Wybrani. Dobrze podejrzewali co do ich liczby, było to dwóch bardzo podobnych do siebie mężczyzn, gdzieś po czterdziestce i rudowłosa kobieta, młodsza od nich o przynajmniej dziesięć lat. Koło ich nóg plątał się kojot o burej i miejscami lekko złotawej sierści oraz hebanowoczarny wilk, obydwaj warczeli cicho. Coś pisnęło nieprzyjemne, lądując wcześniej na ramieniu Wybranej. Nietoperz.
           – Co teraz? – zapytała szeptem Cecil, trzęsła się ze zdenerwowania.
           – Cicho – syknął przez zęby Zack, co nieco zdziwiło pozostałych.
           Ich nowy lider dał ręką znak by zanim podążali, więc uważając na każdą gałązkę i każdy kamyczek, przemykali się powoli w kierunku wyjścia. Jeszcze dwadzieścia metrów dzieliło ich od upragnionej ucieczki. Coś trzasnęło i natychmiast puścili się biegiem, nie przejmując się już hałasem. Oddychali wielkimi haustami powietrza, a ich gardła i płuca piekły od zimna. Za sobą słyszeli szybkie kroki, gonili ich, ale co się dziwić? Przyspieszyli, przedzierając się przez chaszcze. Kilka sekund później, które wydawało się ciągnąć w nieskończoność, znaleźli się na rozdrożu.
           – Rozdzielamy się – oznajmił stanowczo Zack. – Ellie i Alex w tę stronę, a dziewczyny tędy. Jasne?
           – Ale...
– Nie ma ale! – warknął zdecydowanie, nie zwracając nawet uwagi, kto miał jakieś wątpliwości.
           Machnął jeszcze ręką, poganiając ich, a oni natychmiast pobiegli w wyznaczonych kierunkach.

~*~

           Wbiegli na brukową ulicę, ciągnącą się pomiędzy kilkoma bliźniakami, prawie potykając się o wystające kostki. Kompletnie nie kojarzyli tej okolicy, to musiała być Strefa 8 tuż przy Polach. Niektóre budynki wydawały się opustoszałe i zniszczone w takim stopniu, jakby przeleciało tędy tornado. Inne zaś były raczej zadbane i, chociaż gdzieniegdzie odpadał tynk, a dziury w dachach zostały załatane jakimiś płachtami, zdatne do zamieszkania.
           – Kuroshi – warknął Alex, próbując zapanować nad szybkim, nierównym oddechem. – Trafisz do klubu?
           – Ta. – Pokiwał zgodnie łbem i odleciał z jego ramienia, od razu ostro skręcając w lewo. – No dalej! – pospieszył ich.
           – Biegiem, El. – Odwrócił głowę, by spojrzeć na dziewczynę biegnącą za nim, ale zaraz z powrotem jego wzrok znalazł się na czarnych piórach – Kuro, klub nie jest teraz dobrym pomysłem.
           – Wiem, prowadzę was na Pola. – Zapikował, zmieniając kierunek i otworzył ponownie skrzydła, prawie stykając się z gruntem.
           – To dla niej niebezpieczne – syknął, starając się, by go nie usłyszała. – Tereny Niczyje nie są dobrym miejscem dla osób bez Deamona – powiedział, ściszając głos przy ostatnich słowach.
           – Słyszałam – odezwała się Electric, doganiając go i mrużąc oczy ze złości. – Zdecydowanie wolę pomysł twojego przyjaciela, z którym tak lubisz się kłócić, i ochronę jego martwych wiewiórek, niż czekać aż ty wymyślisz coś lepszego. – Zrobiła palcami znak cudzysłowu.
           Chłopak przeklął pod nosem na dziewczynę i kruka, co ten skomentował chichotem, robiąc beczkę w powietrzu. Uwielbiał się popisywać równie bardzo, jak dokuczać swojemu właścicielowi.
– Jak tak dalej pójdzie, to wpadniesz w słup. Patrz, gdzie lecisz! – warknął i przyspieszył, wkładając dłonie do kieszeni i burcząc coś jeszcze na tyle cicho, że nikt nie zwrócił na to większej uwagi.
           Nagle Kuroshi zamarł, prawie spadając, ale zaraz z powrotem zaczął machać skrzydłami. Wzleciał wyżej, aby lepiej widzieć okolicę i zakrakał coś, zapewne zapominając, że nikt nie rozumiał jego kruczej mowy. Otrząsnął się z początkowego szoku, który na szczęście często mu się nie zdarzał, bo byłby już martwy i powtórzył, co miał do powiedzenia:
           – Ktoś idzie! – Niemal krzyknął, ale było już za późno.
           – O czym ty...
           Alex nie zdążył dokończyć swojego pytania, bo tuż zza rogu wyłoniła się jasnobrązowa czupryna, którą doskonale rozpoznawał. Chłopak, do którego należała, szedł, wpatrując się w podłoże i nucił coś cicho pod nosem. Kciuki wsunął w przednie kieszenie spodni khaki i szurając butami, zbliżył się do nich. Mieli wrażenie, że kompletnie ich nie zauważał ani nie słyszał, chociaż oddychali ciężko, nie mogąc się ruszyć. Podniósł głowę i z chytrym uśmieszkiem na ustach, spojrzał na Alexandra. Jednak wiedział, że tu są.
           – Duch! – krzyknął, pokazując równe i o dziwo śnieżnobiałe zęby. – Dawno się nie widzieliśmy. – Z jego rękawa wysunął się miedziany wąż, owijając się wokół nadgarstka.
           Electric popatrzyła na białowłosego chłopaka, oczekując odpowiedzi.
           – Taa... Ile to już lat? Rok, dwa? – Zaśmiał się sztucznie.
           – Właściwie już prawie trzy, nie spotkałeś się z nami, odkąd grasz w tym swoim zespoliku. – Skrzywił się. – Tylu już bezdomnym napełniliście gęby, a ci dalej zdychają. – Westchnął. – Tak to już jest bez Deamona. – Zrobił kolejny krok i dzielił ich teraz góra metr. – Co tak zamilkłeś? Wstydzisz się swojej przeszłości?
           – Alex... – Dziewczyna pociągnęła za materiał jego bluzy, próbując sprowadzić go na Ziemię.
           – Niczego się nie wstydzę – syknął. – Co nie znaczy, że muszę trajkotać o tym, jak katarynka. Dziwne, że przez te lata nie nauczyłeś się, by mniej pieprzyć, a podawać więcej konkretów. – Wyszczerzył się. – Czego chcesz?
           – Ja? Absolutnie niczego, wpadłem na was przypadkiem, Lizbeth to potwierdzi. – Przejechał palcem przez łuski na łbie węża. – A właśnie... Was... Co to za dziewczynka? Z tego, co wiem, w waszym pseudo zespole są tylko Wybrani, a ta tutaj Deamona nie ma. – Machnięciem ręki wskazał na Electric.
           – Ta tutaj potrafi mówić i nie potrzebuje jego za adwokata – powiedziała chłodno, a na jej twarzy gościł tylko spokój. Wyglądała, jakby ta rozmowa kompletnie nią nie wzruszyła, zdradzały ją tylko iskry, przeskakujące z palca na palec.
           – Hmm... Ciekawe – mruknął, ciągle wpatrując się w Alexandra. – Prąd? Elektryczność? Coś z elektroniki? A może...
           – Burza – przerwał mu chłopak.
           – Co?
           – Burza. – Przejechał dłonią przez pióra kruka, który usiadł na jego ramieniu.
           – W takim razie... – Zrobił przerwę, jakby się na czymś zastanawiał. – Ciekawe osoby masz za towarzyszy, Duchu. – Wyciągnął z kieszeni bluzy paczkę o nierównym kształcie i podrzucił ją.
           – Skąd to masz, Razjel? - Natychmiast się spiął.
           – Mój drogi kuzynek Karmel niekiedy się na coś przydaje. – Ponownie ukazał swoje zęby w uśmiechu. – Szkoda, że przez brak Deamona wyląduje w Czwórce.
           – Czego chcesz? – zapytał znowu, a wzrok utkwił w pakunku.
           – Myślę, że chciałbym do was dołączyć. Brakuje wam pianisty, prawda? – Z powrotem schował tajemnicze zawiniątko.
           – Skąd ty...? – zaczęła zdziwiona Electric.
           – Wieści szybko się rozchodzą, szczególnie gdy do jej śmierci przyczynił się sam Draise.
           Wzdrygnęli się na dźwięk tego imienia.
           – Więc jak?
           Alex przełknął głośno ślinę i spojrzał z niemym pytaniem na dziewczynę obok.
           – To twoja decyzja, Al, ja się nie wtrącam, ale to coś jest chyba dla ciebie ważne – wymamrotała. – Razjel, tak? – Zwróciła wzrok na szatyna przed nimi. To jakaś ksywka czy...
           – To nieistotne, czekam na odpowiedź Ducha, dziewczynko. – Przerwał jej.
           Zapanowała cisza, której nie śmiał zakłócić nawet szmer liści, przesuwanych przez wiatr. Wydawało się, że każdy wstrzymał oddech, bo para wydobywająca się z ich ust była bardzo nikła i nie tworzyła białych obłoków, zanim całkowicie złączała się z powietrzem. W końcu przerwał ją Alexander, gdy podniósł głowę i powiedział ciche „W porządku”.

~*~

           Pomiędzy wiekowymi kasztanowcami, dębami i bukami wiły się kamienne, zniszczone przez czas i korzenie ścieżki. Główna z nich przechodziła równo przez środek dawno zapomnianego parku, a od niej odchodziły mniejsze o większej ilości zakrętów. Na mapie ta plama zieleni zajmowała dużą część Strefy 8 i kawałek Dziewiątej, ale w praktyce rośliny rozrosły się tak bardzo, że miejsce to połączyło się z Polami. Nie zapowiadało to nic dobrego, każdy wiedział, że Tereny Niczyje mogą być bardziej niebezpieczne niż Rząd. Kręciło się po nich mnóstwo dzikich zwierząt, które odzyskały swoje dawne tereny, złodziei, napadających nie tylko podczas nocy i Niezrzeszonych Wybranych. Ci ostatni byli prawdopodobnie okrutniejsi nawet od członków Gangów, obchodziły ich tylko pieniądze i zabijanie Wybranej konkurencji.
           Dwie dziewczyny przemykały właśnie obok stawu, znajdującego się w centrum. Obrastał go wysoki, nierówny żywopłot, a jego woda przybrała zielonkawy odcień, prawdopodobnie przez ogrom glonów. Nie to było jednak ich głównym problemem, dróżki, po których stąpały, na pewno się do tego nie nadawały. Krzywa nawierzchnia przypominała poszarpane skały, spomiędzy których wystawały gdzieniegdzie korzenie lub suche trawy. Przechodzenie tędy było istną katorgą, szczególnie że co chwila gubiły odpowiednią trasę i musiały błądzić na oślep pomiędzy wysoką roślinnością, ale nie miały przecież lepszego wyjścia.
           Blondynka podbiegła do zardzewiałego znaku, ledwo trzymającego się na zgiętej w pół rurze. Odgarnęła dużą ilość brudu i starych roślin, aby dowiedzieć się, że zmierzają ku wyjściu – na całe szczęście. W milczeniu pokonała wraz ze swoją towarzyszką kolejne kilkanaście metrów, gdy coś przebiegło pomiędzy krzakami tuż obok. Lunadione wyciągnęła wyprostowaną rękę w stronę Cecil, żeby ją zatrzymać, a wskazujący palec położyła na swoich wargach, nakazując ciszę. Obie wstrzymały oddech, nasłuchując. Nic – cisza.
           – Chodź – szepnęła Luna.
           Zrobiły kilka kroków w przód, a jedyne dźwięki, które słyszały, stanowiły głośno bijące serca i powolne kroki. Zaczynały już myśleć, że był to tylko powiew wiatru, ale wtedy żywopłot znów się poruszył, a pomiędzy gąszczem poplątanych gałęzi zauważyły coś białego, wyróżniającego się spośród mroku. Przypominało to trochę sierść, ale co mogło być tak śnieżnobiałe? Podeszły bliżej, a wtedy zwierzę uciekło na tyle szybko, że nie zdążyły nawet określić czym było. Pomiędzy drzewami i krzakami nie miały nawet szans zauważyć go ponownie, więc porzuciły tę myśl i skierowały się w stronę, która prawdopodobnie prowadziła do wyjścia.
           Wydostały się po dobrych kilkudziesięciu minutach całe oblepione w liście i suche gałązki, przez przedzieranie się pomiędzy gęstą roślinnością. Ten park zdecydowanie był jednym wielkim, zarośniętym labiryntem. Odnalezienie się w nim bez trudu graniczyło z cudem. Na szczęście szły teraz asfaltową drogą pośród budynków nierówno pokrytych tynkiem i chyba pierwszy raz cieszyły się z bycia pomiędzy tą wszechobecną szarością. Zza zakrętu wyłoniły się dwie dobrze im znane osoby i ktoś, kogo nie kojarzyły, chyba chłopak.
           – Hej! – zawołała Lunadi i ciągnąc Cecille za nadgarstek podbiegła do nich. – Kto to? – Omiotła wzrokiem nieznajomego.
           – Mój... umh... – Na chwilę zamilkł. – Dawny kolega.
           – To ciekawe... Nigdy nie wspominasz o swojej przeszłości, Al – mruknęła zafascynowana blondynka.
           – Jestem Razjel. – Brązowowłosy wyciągnął w ich kierunku dłoń, którą każda z nich po kolei uścisnęła.
           – Cecil.
           – Luna.
           – Chwilę pobędzie w naszym azylu, bo... – zaczął tłumaczyć Alexander, ale przerwano mu gestem dłoni.
           – Dołączam do was jako pianista. Przydam się, prawda? – Na jego usta wpełzł dumny uśmieszek.
           – Ta – fuknął białowłosy chłopak.
           – Wróćmy lepiej do klubu, Zack pewnie czeka – odezwała się dotychczas milcząca Electric.
           – O ile przeżył.
           – Alex! – warknęła dziewczyna.
           Pozostali wraz z Deamonami zachichotali.

~*~

YO!
Rozdziału nie było prawie DWA MIESIĄCE, wiem i przepraszam za to. Nie będę się tłumaczyć, bo to nie ma znaczenia. Teraz rozdziały postaram się wstawiać przynajmniej raz na miesiąc, ale niekiedy będą to nawet dwa lub trzy chaptery. ;).  Pozostałe Chaptery zostały poprawione, ale mam je na pendrive, którego muszę poszukać.
Ostrzegam, że rozdział niezbetowany, bo nie chciałam kazać wam dłużej czekać.
Jak wam się spodobał?

A! I proszę, abyście głosowali na Trylogię Burzy TUTAJ. To sonda na blog miesiąca i bardzo zależy mi na waszych głosach. Z góry dziękuję! :)

Przepraszam jeszcze raz.
Pozdrawiam. X

5 komentarzy:

  1. Blog został dodany do katalogu Kocham Czytać Blogi ;)
    Pozdrawiam,
    PomyLuna ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaju. :)
    Bardzo miło jest mi to słyszeć, mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej. Obecnie poprawiam poprzednie rozdziały jeszcze raz pod względem powtórzeń i jakiś innych błędów, więc mam nadzieję, że dzięki temu będą jeszcze lepsze.
    Proponuję zostawiać takie wiadomości w Spamie. ;) Ale pomijając to, na pewno chętnie zerknę, gdy tylko będę mieć czas. Zapowiada się dobrze.
    Pozdrawiam. X

    OdpowiedzUsuń
  3. hej! Bardzo ciesze się, że wróciłaś! Twoje opowiadanie spodobało mi się od pierwszego rozdziału i miałam skrytą nadzieję, że dodasz wkrótce coś nowego, dlatego dodałam się do obserwujących :)
    Rozdział niezmiernie mi się podoba. Już w innych komentarzach z pewnością o tym mówiłam, ale stworzyłaś niesamowitą fabułę nigdy nie czytałam nic podobnego :)
    Oczywiście z chęcią zagłosuję na Twój blog w sondzie :D
    Pozdrawiam i czekam na nowy rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo!
      A ja się bardzo cieszę, że skomentowałaś. :) Tak właściwie obecnie poprawiam nieco poprzednie rozdziały, bo robiłam wtedy bardzo krótkie zdania, które teraz łączę i przy okazji poprawiam niektóre błędy, które jeszcze zauważę. Mam więc nadzieję, że będą one jeszcze bardziej podobać się nowym czytelnikom i gdy zakończę wszystkie, to powiadomię, bo warto zerknąć. :D
      Miło mi to słyszeć. Bardzo zależy mi na oryginalności, więc staram się stworzyć coś nowego, czego nikt jeszcze nie czytał. ^^
      Pozdrawiam, pojawi się wkrótce (został w połowie napisany). X

      Usuń